28 lutego 2020

Spotkania z bobrami - wokół "Opowieści z Narnii"


"Opowieści z Narnii" omawiam w zależności od możliwości uczniów w klasie czwartej lub piątej. W tym roku mogłam sobie pozwolić na tę lekturę w klasie 4.
Długo czekaliśmy na śnieg, ten jednak nie miał ochoty pojawić się na Kujawach, więc zaczęliśmy od przygotowania narniańskiego klimatu. Zrobiliśmy śnieg sensoryczny, którym pobawiliśmy się i ułożyliśmy w odpowiednie miejsca przygotowanej mapy.
Kolejne nasze lekcje powstawały "na żywo", bo każdy dzień przynosił nowe pomysły. Okazało się, że nad jeziorem graniczącym z naszą szkołą zamieszkały bobry. Jeden z uczniów ze swoim tatą obszedł specjalnie jezioro dookoła i przygotował dla nas mapę z zaznaczonymi miejscami bytowania bobrów.


Wykorzystaliśmy słoneczny dzień i wyruszyliśmy na wyprawę.Każdy z uczniów dostał ode mnie informację na temat bobrów, którą prezentował podczas naszej wycieczki. Oprócz świetnego spaceru i dwóch godzin na świeżym powietrzu, uczniowie opowiadali o tym,czego się dowiedzieli na temat tych ciekawych zwierząt. Co prawda bobrów nie zobaczyliśmy, bo doskonale już wiedzieliśmy, że w ciągu dnia to raczej mało możliwe,jednak zdobyta wiedza była ogromna.W przerwie postanowiliśmy sprawdzić jak wygląda bóbr, gdyż jedna z dziewczynek opowiadała o jego wymiarach. I tak dzieci szybko zmierzyły jednego z kolegów,a nawet go zważyły.

 

 

Ślady bytowania bobrów były wyraźne.



W drodze zastanawialiśmy się nad słowem "żeremie" - jaki to rodzaj?Postanowiliśmy sprawdzić tę kwestię sporną po powrocie do szkoły. Spotkało nas niemałe zdziwienie, że to rodzaj nijaki,bo większość obstawiała zdecydowanie żeński.Przy okazji uczniowie skorzystali ze strony https://odmiana.net
Następne dni również spędziliśmy w towarzystwie bobrów.W zeszytach zapisaliśmy wymiary,które przetestowaliśmy na Franciszku-tym razem na obrazku przestawiającym bobra. Dzieci zmierzyły swoje podeszwy,żeby sprawdzić jak duży jest ogon oraz dłonie dla porównania bobrzych łap.

   

 





Kolejny dzień to kolacja u państwa Bobrów.Tym razem zajęliśmy się porównaniem informacji przedstawionych w dwóch tekstach:przyrodniczym i fragmencie "Opowieści z Narnii". Dzieci wykonały rysunki zgodnie z przeczytanymi tekstami.

 
 

 
Podzieliliśmy tekst z powieści na części i zajmiemy się pisaniem jego streszczenia. I tak nam minęło półtora tygodnia w Narnii. Praca niezwykła,bo pełna różnych aktywności. Dzieci niezwykle wnikliwe, aż chce się szukać ciekawostek. Przy okazji czytania fragmentu powieści wyszła nam kwestia dialektów i różnych nazw ziemniaków w Polsce. Na polskim było matematycznie,przyrodniczo i plastycznie. Chciałoby się te tematy zrealizować blokowo. Żałuję, że  nie wszyscy nauczyciele widzą taką potrzebę. Cieszy zaś ślad rodziców w uczniowskich zeszytach i wpisy o tym, ile dziecko zdobyło wiedzy w ciągu ostatnich dni. Poza tym jeszcze jedna refleksja - jak słabo przygotowane są dzieci do pieszych wędrówek. To przerażające i koniecznie zasygnalizuję rodzicom podczas zebrania. Myślę,że ten problem dotyczy nie tylko dzieci z mojej szkoły.


W przygotowaniu materiałów korzystałam ze stronyhttps://www.ekokalendarz.pl/kategoria/swieta/dzien-bobrow/

Wykorzystany fragment powieści:
Clive Staples LewisW domu Bobrów
Pośrodku tamy, częściowo w nią wbudowany, wyrastał śmieszny domek przypominający wielki ul. Z dziury w jego szczycie ulatywał wesoły dymek i już sam ten widok (zwłaszcza gdy się było głodnym) przywodził na myśl gotowanie, pieczenie i smażenie, co sprawiało, że czuło się jeszcze większy głód niż przedtem. [...]
– A więc jesteśmy na miejscu – oznajmił pan Bóbr – i wygląda na to, że pani Bobrowa nas oczekuje. Pokażę wam drogę. Uważajcie tylko, aby się nie pośliznąć.
Tama okazała się wystarczająco szeroka, aby po niej iść, chociaż (dla ludzi) nie było to zbyt przyjemne ze względu na lód, który ją pokrywał. [...] Pan Bóbr poprowadził ich gęsiego po szczycie tamy, aż na sam środek, skąd hen, do horyzontu, widać było rzekę z jednej i drugiej strony. Tutaj znajdowały się drzwi do jego domku.
– A więc jesteśmy, żono – powiedział pan Bóbr. – Znalazłem ich. Oto są Synowie i Córki Adama i Ewy.
Pierwszą rzeczą, która zwróciła uwagę Łucji, kiedy weszli do środka, był dziwnie znajomy turkot. Potem zobaczyła puszystą postać siedzącą w kącie przy maszynie do szycia. Była to pani Bobrowa. Na ich widok zatrzymała maszynę, wstała, wyjęła długą nitkę, która zwisała jej z pyska, i spojrzała na nich przyjaźnie.
– A więc wreszcie przybywacie! – powiedziała, wyciągając do nich swoje pomarszczone, stare łapy. – Nareszcie! Pomyśleć tylko, że dożyłam tego dnia! Kartofle już się gotują, czajnik podśpiewuje i mam nadzieję, panie Bobrze, że przyniesiesz nam jakąś rybkę.
– Przyniosę, a jakże – odpowiedział pan Bóbr i chwyciwszy cebrzyk, wyszedł z domu (a Piotr z nim). […]
W tym samym czasie dziewczynki pomagały pani Bobrowej napełnić kociołek wodą, nakryć do stołu, pokroić chleb, włożyć talerze do piekarnika, aby się ogrzały, z beczułki stojącej w kącie nalać dla pana Bobra piwa do sporego dzbanka, postawić na ogniu patelnię i rozgrzać tłuszcz. Łucja pomyślała sobie, że dom państwa Bobrów jest bardzo przytulny. [...] Nie było w nim książek ani obrazów, a zamiast łóżek wbudowano w ściany prycze, jak na okręcie. Z sufitu zwieszały się szynki i wieńce cebuli, a na ścianach wisiały gumowe buty, płaszcze nieprzemakalne, siekiery, nożyce, szpadle, rydle, rozmaite narzędzia murarskie, wędki, sieci rybackie i więcierze. A obrus na stole, choć bardzo czysty, był szorstki w dotyku.
Właśnie kiedy tłuszcz na patelni zaczynał już skwierczeć, Piotr i pan Bóbr powrócili z rybami, które gospodarz uprzednio wypatroszył i oczyścił nożem na świeżym powietrzu. Możecie sobie wyobrazić, jak cudownie pachniała smażąca się świeżo złowiona ryba i jak bardzo dzieciom uciekały do niej języki, i jak głód ich wzrastał i wzrastał z każdą chwilą, aż wreszcie pani Bobrowa oznajmiła: „No, to jesteśmy już prawie gotowi”. Zuzanna odcedziła kartofle i postawiła je jeszcze na kuchni, aby odparowały, a Łucja pomogła pani Bobrowej wyłożyć pstrągi na półmisek. Wreszcie każdy mógł przysunąć sobie jeden ze stołków [...] i przygotować się na bliskie już rozkosze podniebienia. Na stole stał dzban kremowego mleka dla dzieci (pan Bóbr wolał zostać przy piwie) i wielka bryła złocistego masła, z której każdy mógł sobie brać do kartofli tyle, ile miał ochotę. Każde z dzieci pomyślało sobie – a ja zgadzam się z nimi – że nie ma nic lepszego nad dobrą rybę ze słodkiej wody, jeżeli je się ją w pół godziny po złowieniu i w pół minuty po zdjęciu z patelni. A kiedy skończyli jeść rybę, pani Bobrowa wyciągnęła niespodziewanie z piekarnika wielką, jeszcze gorącą i polukrowaną na wierzchu struclę z marmoladą i postawiła imbryk na ogniu, tak że kiedy skończyli struclę, herbata już była gotowa. I kiedy każdy dostał filiżankę herbaty, każdy podsunął swój stołek do ściany, aby się o nią wygodnie oprzeć, i każdy wydał z siebie długie westchnienie pełnego szczęścia.
– A teraz – powiedział pan Bóbr, odstawiając pusty już kufel i przysuwając sobie filiżankę herbaty – jeżeli będziecie tak mili i poczekacie, aż napełnię sobie fajkę, możemy zająć się naszymi sprawami. Widzę, że śnieg znowu pada – dodał, spoglądając w okno. – To najlepsze, co mogło się zdarzyć, bo to znaczy, że nie będziemy mieli nieproszonych gości, a jeśli ktoś próbował was tropić, nie znajdzie żadnych śladów.
Clive Staples Lewis, W domu Bobrów, Lew, czarownica i stara szafa, tłum. Magdalena Sobolewska, Warszawa 1999, s. 35–37.


Clive Staples LewisW domu Bobrów
Pośrodku tamy, częściowo w nią wbudowany, wyrastał śmieszny domek przypominający wielki ul. Z dziury w jego szczycie ulatywał wesoły dymek i już sam ten widok (zwłaszcza gdy się było głodnym) przywodził na myśl gotowanie, pieczenie i smażenie, co sprawiało, że czuło się jeszcze większy głód niż przedtem. [...]
– A więc jesteśmy na miejscu – oznajmił pan Bóbr – i wygląda na to, że pani Bobrowa nas oczekuje. Pokażę wam drogę. Uważajcie tylko, aby się nie pośliznąć.
Tama okazała się wystarczająco szeroka, aby po niej iść, chociaż (dla ludzi) nie było to zbyt przyjemne ze względu na lód, który ją pokrywał. [...] Pan Bóbr poprowadził ich gęsiego po szczycie tamy, aż na sam środek, skąd hen, do horyzontu, widać było rzekę z jednej i drugiej strony. Tutaj znajdowały się drzwi do jego domku.
– A więc jesteśmy, żono – powiedział pan Bóbr. – Znalazłem ich. Oto są Synowie i Córki Adama i Ewy.
Pierwszą rzeczą, która zwróciła uwagę Łucji, kiedy weszli do środka, był dziwnie znajomy turkot. Potem zobaczyła puszystą postać siedzącą w kącie przy maszynie do szycia. Była to pani Bobrowa. Na ich widok zatrzymała maszynę, wstała, wyjęła długą nitkę, która zwisała jej z pyska, i spojrzała na nich przyjaźnie.
– A więc wreszcie przybywacie! – powiedziała, wyciągając do nich swoje pomarszczone, stare łapy. – Nareszcie! Pomyśleć tylko, że dożyłam tego dnia! Kartofle już się gotują, czajnik podśpiewuje i mam nadzieję, panie Bobrze, że przyniesiesz nam jakąś rybkę.
– Przyniosę, a jakże – odpowiedział pan Bóbr i chwyciwszy cebrzyk, wyszedł z domu (a Piotr z nim). […]
W tym samym czasie dziewczynki pomagały pani Bobrowej napełnić kociołek wodą, nakryć do stołu, pokroić chleb, włożyć talerze do piekarnika, aby się ogrzały, z beczułki stojącej w kącie nalać dla pana Bobra piwa do sporego dzbanka, postawić na ogniu patelnię i rozgrzać tłuszcz. Łucja pomyślała sobie, że dom państwa Bobrów jest bardzo przytulny. [...] Nie było w nim książek ani obrazów, a zamiast łóżek wbudowano w ściany prycze, jak na okręcie. Z sufitu zwieszały się szynki i wieńce cebuli, a na ścianach wisiały gumowe buty, płaszcze nieprzemakalne, siekiery, nożyce, szpadle, rydle, rozmaite narzędzia murarskie, wędki, sieci rybackie i więcierze. A obrus na stole, choć bardzo czysty, był szorstki w dotyku.
Właśnie kiedy tłuszcz na patelni zaczynał już skwierczeć, Piotr i pan Bóbr powrócili z rybami, które gospodarz uprzednio wypatroszył i oczyścił nożem na świeżym powietrzu. Możecie sobie wyobrazić, jak cudownie pachniała smażąca się świeżo złowiona ryba i jak bardzo dzieciom uciekały do niej języki, i jak głód ich wzrastał i wzrastał z każdą chwilą, aż wreszcie pani Bobrowa oznajmiła: „No, to jesteśmy już prawie gotowi”. Zuzanna odcedziła kartofle i postawiła je jeszcze na kuchni, aby odparowały, a Łucja pomogła pani Bobrowej wyłożyć pstrągi na półmisek. Wreszcie każdy mógł przysunąć sobie jeden ze stołków [...] i przygotować się na bliskie już rozkosze podniebienia. Na stole stał dzban kremowego mleka dla dzieci (pan Bóbr wolał zostać przy piwie) i wielka bryła złocistego masła, z której każdy mógł sobie brać do kartofli tyle, ile miał ochotę. Każde z dzieci pomyślało sobie – a ja zgadzam się z nimi – że nie ma nic lepszego nad dobrą rybę ze słodkiej wody, jeżeli je się ją w pół godziny po złowieniu i w pół minuty po zdjęciu z patelni. A kiedy skończyli jeść rybę, pani Bobrowa wyciągnęła niespodziewanie z piekarnika wielką, jeszcze gorącą i polukrowaną na wierzchu struclę z marmoladą i postawiła imbryk na ogniu, tak że kiedy skończyli struclę, herbata już była gotowa. I kiedy każdy dostał filiżankę herbaty, każdy podsunął swój stołek do ściany, aby się o nią wygodnie oprzeć, i każdy wydał z siebie długie westchnienie pełnego szczęścia.
– A teraz – powiedział pan Bóbr, odstawiając pusty już kufel i przysuwając sobie filiżankę herbaty – jeżeli będziecie tak mili i poczekacie, aż napełnię sobie fajkę, możemy zająć się naszymi sprawami. Widzę, że śnieg znowu pada – dodał, spoglądając w okno. – To najlepsze, co mogło się zdarzyć, bo to znaczy, że nie będziemy mieli nieproszonych gości, a jeśli ktoś próbował was tropić, nie znajdzie żadnych śladów.
Clive Staples Lewis, W domu Bobrów, [w:] tegoż, Lew, czarownica i stara szafa, tłum. Magdalena Sobolewska, Warszawa 1999, s. 35–37.
Ćwiczenie 2
Wyjaśnij z pomocą przypisów i słownika niezrozumiałe wyrazy z tekstu.
Ćwiczenie 3
Pośrodku tamy, częściowo w nią wbudowany, wyrastał śmieszny domek przypominający wielki ul. Z dziury w jego szczycie ulatywał wesoły dymek i już sam ten widok (zwłaszcza gdy się było głodnym) przywodził na myśl gotowanie, pieczenie i smażenie, co sprawiało, że czuło się jeszcze większy głód niż przedtem. [...]
– A więc jesteśmy na miejscu – oznajmił pan Bóbr – i wygląda na to, że pani Bobrowa nas oczekuje. Pokażę wam drogę. Uważajcie tylko, aby się nie pośliznąć.
Tama okazała się wystarczająco szeroka, aby po niej iść, chociaż (dla ludzi) nie było to zbyt przyjemne ze względu na lód, który ją pokrywał. [...] Pan Bóbr poprowadził ich gęsiego po szczycie tamy, aż na sam środek, skąd hen, do horyzontu, widać było rzekę z jednej i drugiej strony. Tutaj znajdowały się drzwi do jego domku.
– A więc jesteśmy, żono – powiedział pan Bóbr. – Znalazłem ich. Oto są Synowie i Córki Adama i Ewy.
Pierwszą rzeczą, która zwróciła uwagę Łucji, kiedy weszli do środka, był dziwnie znajomy turkot. Potem zobaczyła puszystą postać siedzącą w kącie przy maszynie do szycia. Była to pani Bobrowa. Na ich widok zatrzymała maszynę, wstała, wyjęła długą nitkę, która zwisała jej z pyska, i spojrzała na nich przyjaźnie.
– A więc wreszcie przybywacie! – powiedziała, wyciągając do nich swoje pomarszczone, stare łapy. – Nareszcie! Pomyśleć tylko, że dożyłam tego dnia! Kartofle już się gotują, czajnik podśpiewuje i mam nadzieję, panie Bobrze, że przyniesiesz nam jakąś rybkę.
– Przyniosę, a jakże – odpowiedział pan Bóbr i chwyciwszy cebrzyk, wyszedł z domu (a Piotr z nim). […]
W tym samym czasie dziewczynki pomagały pani Bobrowej napełnić kociołek wodą, nakryć do stołu, pokroić chleb, włożyć talerze do piekarnika, aby się ogrzały, z beczułki stojącej w kącie nalać dla pana Bobra piwa do sporego dzbanka, postawić na ogniu patelnię i rozgrzać tłuszcz. Łucja pomyślała sobie, że dom państwa Bobrów jest bardzo przytulny. [...] Nie było w nim książek ani obrazów, a zamiast łóżek wbudowano w ściany prycze, jak na okręcie. Z sufitu zwieszały się szynki i wieńce cebuli, a na ścianach wisiały gumowe buty, płaszcze nieprzemakalne, siekiery, nożyce, szpadle, rydle, rozmaite narzędzia murarskie, wędki, sieci rybackie i więcierze. A obrus na stole, choć bardzo czysty, był szorstki w dotyku.
Właśnie kiedy tłuszcz na patelni zaczynał już skwierczeć, Piotr i pan Bóbr powrócili z rybami, które gospodarz uprzednio wypatroszył i oczyścił nożem na świeżym powietrzu. Możecie sobie wyobrazić, jak cudownie pachniała smażąca się świeżo złowiona ryba i jak bardzo dzieciom uciekały do niej języki, i jak głód ich wzrastał i wzrastał z każdą chwilą, aż wreszcie pani Bobrowa oznajmiła: „No, to jesteśmy już prawie gotowi”. Zuzanna odcedziła kartofle i postawiła je jeszcze na kuchni, aby odparowały, a Łucja pomogła pani Bobrowej wyłożyć pstrągi na półmisek. Wreszcie każdy mógł przysunąć sobie jeden ze stołków [...] i przygotować się na bliskie już rozkosze podniebienia. Na stole stał dzban kremowego mleka dla dzieci (pan Bóbr wolał zostać przy piwie) i wielka bryła złocistego masła, z której każdy mógł sobie brać do kartofli tyle, ile miał ochotę. Każde z dzieci pomyślało sobie – a ja zgadzam się z nimi – że nie ma nic lepszego nad dobrą rybę ze słodkiej wody, jeżeli je się ją w pół godziny po złowieniu i w pół minuty po zdjęciu z patelni. A kiedy skończyli jeść rybę, pani Bobrowa wyciągnęła niespodziewanie z piekarnika wielką, jeszcze gorącą i polukrowaną na wierzchu struclę z marmoladą i postawiła imbryk na ogniu, tak że kiedy skończyli struclę, herbata już była gotowa. I kiedy każdy dostał filiżankę herbaty, każdy podsunął swój stołek do ściany, aby się o nią wygodnie oprzeć, i każdy wydał z siebie długie westchnienie pełnego szczęścia.
– A teraz – powiedział pan Bóbr, odstawiając pusty już kufel i przysuwając sobie filiżankę herbaty – jeżeli będziecie tak mili i poczekacie, aż napełnię sobie fajkę, możemy zająć się naszymi sprawami. Widzę, że śnieg znowu pada – dodał, spoglądając w okno. – To najlepsze, co mogło się zdarzyć, bo to znaczy, że nie będziemy mieli nieproszonych gości, a jeśli ktoś próbował was tropić, nie znajdzie żadnych śladów.
Clive Staples Lewis, W domu Bobrów, [w:] tegoż, Lew, czarownica i stara szafa, tłum. Magdalena Sobolewska, Warszawa 1999, s. 35–37.
Ćwiczenie 2
Wyjaśnij z pomocą przypisów i słownika niezrozumiałe wyrazy z tekstu.

Ćwiczenie 3






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz